Tymoteusz wraca na wakacje z Warszawy do swojego blokowiska. W Warszawie jest zdolnym pianistą, u siebie jest mniej lub bardziej ziomkiem. Wraca do brata, który też gra, ale odkąd nie dostał się na Akademię prawie wcale. Piwko, blanciki, kebab u Araba, dziewczyny, gadki z ziomkami, czasem jakaś awanturka, czasem jakiś freestyle. Żyć nie umierać, no, chyba, że jest jakiś ostry zakręt. Ta historia jest o wszystkim, o nakręcającym się kole nienawiści i łatwych do przewidzenia efektach, o ucieczce od korzeni i o powrotach. O przemocy i o tym jak ofiara w sprawcę i odwrotnie. O tym, że każdy ma swoją historię i ona często boli. O tożsamości, gdzie ją znaleźć, jak ją zbudować. O osobności i jak trudno z niej wyjść i co trzeba poświęcić. O wszystkim tam jest, ale najmocniejszą cechą tego filmu jest autentyczność, która dla mnie jest najważniejszą cechą każdego filmu, temu filmowi wierzę, daje mu się ponieść z przyjemnością, bo jest prawdziwy. Duża jego część to freestyle występujących tam ludzi wokół historii, którą chciał pokazać reżyser. Tymoteusz faktycznie jest wybitnym pianistą, więc muzyka poważna przeplata się tu z ulicznym hip-hopem, ale żadna muzyka nie jest tu tłem, ona jest jednym z bohaterów filmu. Jego brat jest prawdziwym bratem, też jest pianistą. A historia o ojcu na balkonie jest prawdziwa i serce pęka. Po obejrzeniu filmu warto przeczytać jakiś wywiad z reżyserem o sposobie realizacji filmu, skąd bohaterowie, skąd historia,
Chleb i sól to nie blokowiskowy reportaż, to zgrabna i poruszająca filmowa podróż. Ogromna przyjemność, nie dziwię się masie nagród, które zebrała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz