Imelda Marcos. Będąc młodą pięknością została MIss Filipin, a chwilę później żoną przyszłego dyktatora Ferdinanda Marcosa. Udzielała się politycznie, zastępowała swojego męża w spotkaniach z przywódcami światowymi. Po obaleniu dyktatury ucieka na emigrację, ale potem wraca, żeby odzyskać pozycję polityczną rodziny. Skłonność do przepychu ma na poziomie komediowych scenografii filmowych, wszystko ocieka złotem i hajsem. Teraz ma 90 lat i opowiada.
Słucha się jej niezwykle. W działaniu jest antypatycznym babskiem patrzącym na ludzi jak na stado robali, we własnych opowieściach jest wspaniała, sprawcza, silna, prawa i co tam sobie jeszcze chcemy wymyślić. Poziom rozbieżności między światem realnym, a jej narracją jest niesamowity. I to dość uniwersalne zjawisko jest najciekawsze w tym filmie.
Drugim zagadnieniem jest to, że pomimo, że reprezentuje rodzinę dyktatora wygnaną z kraju, wciąż w tym niezwykle biednym miejscu ziemi wciąż znajduje popleczników. O tym, że pewne słowa, argumenty, narracja daje nadzieję najbiedniejszym, chociaż na pierwszy rzut oka nic dobrego im nie przyniesie.
I oczywiście Filipiny, kraj biedny i poszarpany.
Bardzo interesujące.
Reżyseria: Lauren Greenfield
Dania, USA, 2019
język angielski
Obejrzane na Warszawskim Festiwalu Filmowym 2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz